czwartek, 20 października 2016

Zieleń w przestrzeni

Nie miałam wczoraj  czasu na długie spacery. Przeszłam się więc tylko główną ulicą. A tam - pełno zielonych niespodzianek.



Zieleń tak bardzo chce rosnąć w naszym sąsiedztwie! To samosiejki drzew, które znalazły dla siebie przytulną szczelinę między płytkami chodnika.
"A to feler" - westchnął seler. Czyli pełne zaskoczenie.

Bo to nie jest żadna eksperymentalna miejska farma, niestety. To tylko stojak z pelargoniami, wśród których wyrósł całkiem dorodny seler.
Powój też nie chce się dać po prostu wykosić, tylko wspina się coraz wyżej i wyżej, korzystając z usłużności ulicznej latarni.
A to - prawie - kwietna łąka. Prawie, bo choć namiastka łąki, to jednak w takim miejscu nie powinno jej być. A jest. Samorodna i dorodna.

Czyż zatem to nie najlepszy dowód na to, że zieleń się do nas przymila, zbliża, chce nas otoczyć, bo dobrze się czuje w naszym towarzystwie. I chce nas przekonać, że i my dobrze czulibyśmy się, mając ją u boku...
Ale to jednak, jak pokazują twarde dowody, zbyt idealistyczne podejście.
W moim mieście trwa właśnie konsultowanie projektów do budżetu obywatelskiego. Tak się składa, że jest autorką trzech pomysłów, ale dwa z nich nie zyskały uznania w oczach komisji oceniającej. Baaardzo szkoda mi Mobilnego parku, najbardziej. Bo właśnie to miał być taki miły zielony sąsiad. Oto, jak go opisałam.
"Mobilny park na pozór byłby zwyczajnym małym, tzw. kieszonkowym, parkiem. Jednak jego niezwykłość polegałaby na tym, że co roku, albo nawet kilka razy w sezonie, mógłby zmieniać lokalizację. O tym decydowaliby mieszkańcy w głosowaniu.
To rozwiązanie idealne dla miejsc, które z różnych powodów nie nadają się do stałych nasadzeń (bo będą tam inwestycje, bo pod ziemią jest ważna infrastruktura), albo nie ma jeszcze tyle pieniędzy, by zrealizować projekt docelowy. Wówczas jednak, by umożliwić mieszkańcom kontakt z naturą, zieleń pojawiałaby się choć na krótko. Tym bardziej, że w Malborku tereny zielone zajmują zaledwie 8 proc. powierzchni miasta. Trudno więc nie zauważyć poważnych deficytów w poszczególnych dzielnicach.
Mobilny park składałby się z drzew i innych roślin w donicach lub kontenerach, ławek, leżaków, parasoli, dających cień żagli do rozwieszenia, stolików, stojaków na rowery, koszy na śmieci itp. Czyli wszystkiego, co potrzebne do tego, by przysiąść, odpocząć, nacieszyć się zielenią. A dodatkowym atutem byłoby to, że można taki park bardzo szybko zapakować do większego samochodu i przewieźć w każde wybrane przez mieszkańców miejsce.
Realizacja krok po kroku, to: wybór pojemników, roślin i pozostałego wyposażenia; kampania informacyjna promująca ideę tego przedsięwzięcia we współpracy z miejscowymi mediami, ale i organizacjami pozarządowymi. Później głosowanie na pierwszą lokalizację mobilnego parku, które mogłoby być prowadzone np. na stronie internetowej Urzędu Miasta, ale i w wersji papierowej. Na końcu zainstalowanie i oddanie do użytku parku. Ważne: z góry trzeba byłoby określić miejsce zimowania roślin i zabezpieczyć je przed przemarzaniem oraz dopasować typ pojemników do niskich temperatur.
Mobilny park może stać się tłem i inspiracją dla wielu ulicznych akcji, animacji, zabaw, sąsiedzkich imprez, warsztatów z różnych dyscyplin, także z zakresu edukacji ekologicznej. Park byłby też takim małym zalążkiem działań rewitalizacyjnych, przede wszystkim tych w społecznym wymiarze. Pojawienie się atrakcyjnego miejsca w zdegradowanym obszarze budzi ciekawość, przyciąga, wywołuje reakcje. Z czasem tak zagospodarowany skwerek zaczyna tętnić życiem, radością, staje się scenerią do twórczych aktywności. Proponuję, także by drzewa rosnące w donicach/kontenerach dedykować konkretnym malborczykom, czyli tym Zasłużonym dla Miasta, którzy już odeszli. Te informacje pojawiłyby się na tabliczkach przy drzewach. Byłaby to więc okazja do wzmacniania lokalnego patriotyzmu, edukacji, budowaniu społecznej tożsamości. Malborskie Stowarzyszenie OŚ, którego jestem członkiem, zaproponowało już taki projekt pn. Drzewa Życia. Jestem autorką i pomysłu, i wniosku. Jednak konkursy ogłoszone w 2016 r. przez Burmistrza Miasta Malborka nie przewidywały realizacji takich zadań. Idea to połączenie naszej pamięci o naszych miejscowych bohaterach, danie im symbolicznego drugiego życia w postaci drzew, które nam, współczesnym, dostarczą niezbędnego tlenu.
Co ważne, minus, czyli teoretyczną okazję dla złodziei i wandali, można przekuć na plus: ustawienie parku w miejscach, które wskażą mieszkańcy, gwarantuje, że będą się za całe przedsięwzięcie czuli odpowiedzialni. A gdy park odjedzie, być może powalczą o własny teren zielony w sąsiedztwie, np. w ramach Malborskiego Programu Partnerstwa Lokalnego, bo poczują smak relaksu na łonie natury. Trudno wszak podważyć tezę, że przyroda, drzewa, kwiaty mają niebagatelny wpływ na podniesienie jakości życia mieszkańców. Że czynią je nie tylko piękniejszym, ale i zdrowszym.
Proponowany przeze mnie projekt ma też wymiar społeczny, integrujący osiedlowe wspólnoty, umożliwiający powstawanie koalicji złożonych z organizacji i grup nieformalnych, które stawałyby się opiekunami parku, ale i animatorami działań prowadzonych w tej przestrzeni.
Mobilny park po kilku latach mógłby stać się nagrodą dla któregoś z osiedli czy lokalnej grupy i zakotwiczyć gdzieś na stałe. A w jego miejsce można powołać do życia nowy, nowocześniejszy, inny."
I przyszła odpowiedź z oceną negatywną. "Wnioskowane zadania wymaga opracowania projektu z kosztorysem, wskazania konkretnych lokalizacji w mieście i formy, być może uzgodnionej z miejskim konserwatorem zabytków." Właściwie nie wiem, dlaczego opracowanie projektu nie miałoby być elementem zadania.Tegoroczne przedsięwzięcia wykonywane w ramach budżetu obywatelskiego poprzedzało przygotowanie dokumentacji i, co ważne, nie dotyczyło kilku donic, a na przykład zagospodarowania od nowa sporego skweru... Co więcej, nie narzucałam nikomu gotowej kolorystyki, gatunków roślin, typu materiałów, bo znając specyfikę miasta, zakładałam, że właśnie o tym zdecydują urzędnicy. Dla mnie ważniejsza była bowiem idea, społeczny wymiar. Tym bardziej zatem nie podałam lokalizacji, co okazało się wielkim minusem wg oceniających, bo park miał być wszak... mobilny, mieli więc o jego usytuowaniu zdecydować mieszkańcy, którzy później opiekowaliby się roślinami i całym wyposażeniem... To jest możliwe. Skąd wiem? Bo sama czułam się odpowiedzialna za kilka aksamitek, które posadziłam kiedyś na skwerku na Stary Mieście. I chodziłam z kilkoma pięciolitrowymi baniakami na grzebiecie, by je podlewać. Po prostu, nalewałam wody w łazience i szłam na miejsce. W czasie upałów dwa razy dziennie, rano i późnym popołudniem. Nie spadła mi z głowy korona, ani nic. Pewnie więcej płaciłam za wodę, ale traktowałam to jak mój wkład w ukwiecanie przestrzeni publicznej.
W piśmie z Urzędu Miasta tłumaczy mi się, że "ponadto koszt realizacji zadania jest trudny do oszacowania, ponieważ uzależniony jest od gotowego projektu, który musiałby uwzględnić skalę i wielkość, rodzaj i ilość roślin, rodzaj i jakość użytych materiałów. W koszcie realizacji zadania trzeba również uwzględnić koszty obsługi, takie jak: opieka, transport, przechowywanie zimą".
Ja to wszystko rozumiem, sama napisałam o potrzebie ochrony przed przemarzaniem i wybraniu miejsca do zimowania... To po pierwsze. Po drugie, realizację, moim - nieurzędniczym całkowicie - zdaniem, można dopasować do możliwości. Jeśli napisałam, że ma to kosztować 35 tys. zł (dla mnie to kwota zawrotna), to można tak manewrować, by nie przekroczyć tego budżetu nawet o złotówkę. Co więcej, prywatnie chyba wszyscy tak potrafimy, by mierzyć siły na zamiary. Sama mam na balkonie bardzo dużo różnych roślin, w tym drzew, ale na pewno wraz z ziemią, donicami, koszami, konewkami, wyposażeniem dodatkowym, krzesełkami, stolikiem itp. nie pochłonęło to 35 tys. zł. No owszem, wiadomo, że można tyle wydać, a można nawet więcej. Ale... po co? Gdybym nagle zwariowała i wytargała wszystkie obsadzone pojemniki np. na podwórko przed domem, na pewno powstałaby z tego całkiem spora zielona aranżacja. Nie wiem zatem do dzisiaj, na czym polega problem.
Dobrze, że czasami rośliny robią w mieście co chcą. Możemy nacieszyć nimi oczy choć przez chwilę, nim zostaną wytępione na zlecenie urzędników...