Całe dzisiejsze popołudnie grzebałam w ziemi. Nie mam pola, tylko trochę skrzynek i doniczek. Ale kwiaty i zioła już potrzebowały ludzkiej ręki. Pelargonie też w końcu wylądowały w miejscu docelowym. Trochę się "wyciągnęły", szczególnie jedna. Ale słońce ją wzmocni. Teraz jednak jest wyższa od komina.
Jutro prac ciąg dalszy. Muszę posiać fasolę. Mam własną, zebraną ze strąków, które urosły na moich oczach. Już namoczona, by do lipca znów stworzyła zieloną ścianę.
Chciałabym zarazić kwiatowym wirusem jak najwięcej osób. Uwierzcie, brak czasu, brak wiedzy i doświadczenia to naprawdę marna wymówka. Ja nieraz też nie nadążam, widać, że miałam przerwę w pisaniu, bo pochłonęły mnie inne zajęcia. Wiadomo, ręce każdy z nas - póki co - ma tylko dwie. Jednak warto zacząć choćby od jednej roślinki, by spróbować swoich sił, by się cieszyć każdym pąkiem, który niemal na naszych oczach rozwinie się w piękny kwiat. Raz posadzony, wymaga potem tylko regularnego podlewania i dokarmiania od czasu do czasu nawozem, który polecą nam w każdym sklepie ogrodniczym lub w kwiaciarni.
Im więcej takich doniczek postawimy w swoim najbliższym otoczeniu, tym będzie bardziej kolorowo. Natura w mieście czuje się naprawdę jak w domu. O ile pozwolimy jej wrócić. Ona wszak tu była. Jeszcze przed nami. Przed kosiarkami, piłami, betonem, asfaltem i samochodami.