wtorek, 12 lipca 2016

Kwiaty na stole

Odkąd mam swój miniaturowy ogród, rzadko używam wazonów. Tego, co rośnie za szybą, szkoda ciąć, bo oczy cieszą wszystkie kolory nawet z pewnej odległości. Zresztą latem czas płynie częściej pod gołym niebem, więc natura jest wtedy tuż, tuż.

Ale i tak przyznaję, że od pewnego czasu kwiaty zaczęły gościć na moim stole. I to nie wyłącznie w charakterze ozdoby. Domownicy patrzyli początkowo nieufnie na talerze, półmiski i patery. Niektórym do dzisiaj zdarza się wydłubywać z potrawy gałązkę kwitnącego majeranku czy kolendry. Ale na przykład bratki, to teraz już niemal jak nasi przyszywani bracia. Nie ma chyba takiej sytuacji, by nie pasowały.

To zwykły płaski biszkopt z "bitą śmietaną" z mleka kokosowego. Bratki ożywiły brzoskwiniowe pastele.  Listki to tegoroczne melisowe samosiejki.

Bratkowy debiut przypadł na wieczór autorski fotografa Michała. Były dodatkiem do moich biszkoptowo-czekoladowych aparacików fotograficznych.


Lobelia dzielnie grała rolę fiołków w towarzystwie granata i melisy na szpinakowym cieście.
Żmijowiec w ubiegłym roku wystąpił wyłącznie w charakterze ekstrawaganckiego dodatku do ciasteczek.

Pieczona papryka i pomidory chętnie ubierają się w lekko różowe kwiaty tymianku.

Bazylia z białym kwieciem też się dobrze komponuje z letnimi smakami. 


Ale największym tegorocznym odkryciem jest begonia. Przyznam, że bardzo rzadko nie lubię jakichś kwiatów. A do begonii, tej stale kwitnącej, która często ląduje na otwartych i nieco nudnych klombach, miałam jakiś uraz. Uznawałam ją jako zbyt mało okazałą. W tym roku mam jeden krzaczek, bo go dostałam. Polubiłam tę roślinkę od czasu, gdy dowiedziałam się, że jest... jadalna.

Pierwsze begoniowe płatki wylądowały na najzwyklejszej babce ziemniaczanej. Na próbę.

W towarzystwie kwiatów bazylii i majeranku begonia po raz pierwszy wydała mi się... ładna.
Tu na banalnym pieczonym kurczaku. "Tak ładnie, że szkoda jeść" - komentował mój osobisty 16-latek.

Tu begonia, z kwitnącymi bazylią i kolendrą, dodają urody kotletom z soczewicy, bo w obiedzie uczestniczył również mój wegetariański syn.
Wobec takiego porannego widoku z kuchni i jadalni nie tęsknię już za wazonem z kwiatami. A jeszcze wewnątrz zakwitło anturium.

Kuchnię zdobi również stefanotis. A jak pachnie!

To prezent. Nie ukrywam, że baaaardzo kapryśny. Ale po wielu rozmowach, groźbach i prośbach, stefanotis pokazał, na co go stać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz