czwartek, 28 maja 2015

Rosną (jak) chwasty

Dzisiaj otworzyły się pierwsze pąki aksamitek. Były posiane w domu parę tygodni temu. Może na razie nie są tak okazałe, jak kupowane gotowe rozsady, ale nieodmiennie cieszy mnie obserwowanie, jak z nasionka rodzą się kwiaty. To naprawdę nieskomplikowane rośliny, można je zresztą siać bezpośrednio do gruntu. A potem tylko podlewać, podlewać, w donicach i skrzynkach od czasu do czasu zasilać i usuwać przekwitłe kwiaty. I już. Żadnych zaawansowanych zabiegów nie wymagają. Podobno odstraszają mszyce, ale mój ogród w sercu miasta często jest ostatnio odwiedzany przez zielone olbrzymki. Niby siadają głównie na różach, ale dwie zbłąkane znalazłam na aksamitkach właśnie. Czyli z tym działaniem odstraszającym różnie bywa. Za to uwielbiają je pszczoły, więc już się cieszę, że będzie u mnie owadzia stołówka. 

To aksamitka rozpierzchła Mr Majestic. Nasiona podarowane, jako ciekawostka, ale nawet gdyby trzeba było zainwestować własne środki, to torebka nasion kosztuje około złotówki, a z jednej roślin jest tyle, że można byłoby nimi obsadzić wszystkie balkony znajomych.

Mr. Majestic w nieco innej wersji kolorystycznej. A może będzie podobny? Trudno powiedzieć, bo kwiat na razie ledwie rozwinięty.
A to inny maluch. Uroda tej aksamitki polega na pomarańczowym środku, zresztą nazywa się Orange Flame. I wszystko jasne.
Kwiaty pokazały także pelargonie. Mają nieco zniszczone liście, bo parę tygodni temu podziurawił je grad. Te okazy są ze mną od wielu lat. Chowam je do domu, zimują na chłodnym parapecie, łysieją, a potem się odradzają.

Drugi egzemplarz ma bardziej okazałe kwiaty. Lubię ich retro urodę, nawet jeśli dla niektórych są pospolite, niczym doniczkowe chwasty. Do ogrodowych nowości podchodzę z lekkim dystansem, także dlatego, że nie lubię zamęczać roślin letnim słońcem. To dlatego wybieram te, które wytrzymają specyficzne warunki.
Doskonale sprawdza się na moim balkonie rozchodnik (chyba) kamczacki. Sama byłam zdziwiona, że tak szybko się rozrasta. Kilka lat temu przyniosłam z marketu ułamaną miniaturową gałązkę, z której powstał zielony dywanik. Zimuje doskonale, nie stwarza żadnych problemów. I niezwykle łatwo się rozmnaża.
Od wtorku na balkonowym stoliku gości calibrachoa. Bo czerwona, więc natychmiast "przykleiła mi się do rąk" podczas wtorkowej wizyty na targu. To kuzynka petunii, której zwyczaje znam doskonale. I znoszą nawet największe upały.
I kolejny, po bluszczyku kurdybanku, przykład trawnikowych chwastów. Choć mnie wprawiają w zachwyt. Szczawik żółty ma piękne liście. W słońcu rozwinięte, wieczorem i w pochmurne dni się zamykają. To młodziaki, które przypominają nieco czterolistną koniczynę. Przyniosłam kiedyś jedną roślinkę z trawnika przy ruchliwej ulicy. A teraz soczysta zieleń "wędruje" po doniczkach. Oczywiście, jeśli zagraża szlachetniejszym gatunkom, jest natychmiast przeprowadzana. Tu w towarzystwie przetacznika ożankowego. Czuję się usprawiedliwiona, że nie pozwoliłam tym kawałkom błękitu rosnąć w naturalnych warunkach, bo dzień później i tak zostałyby skoszone. U mnie na pewno nie zaznają żadnej krzywdy.

Cały czas zastanawiam się, co zrobić z tym żółtym chwastem. To samosiejka. Cieszyłam się, że będę miała własnego jaskra, takiego jak na łące. Ale gdy zakwitł, mam wątpliwości. Bo to jaskier jadowity, silnie trujący. Rośnie w takim miejscu, że nikomu nie zagraża, jednak i uroda wątpliwa. 

A to druga wielka pomyłka. To miał być ogrodowy kuklik, pochodzący z klombu koleżanki. Przezimował, jest przesadzony do większej doniczki, odżywiony. I okazał się kuklikiem pospolitym, półmetrowym krzaczorem, który wciąż rośnie, za to o bardzo niepozornych kwiatkach, które na dodatek żyją tylko jeden dzień. Jedyny plus to ta nieposkromiona zieleń. 
A na koniec - niespodziewany gość uskrzydlony. Od czterech godzin siedzi wysoko na murze i ani drgnie.


1 komentarz: