środa, 2 listopada 2016

Gra w listopadowe kolory

Wciąż bez przymrozków. Hurra, bo mogę cieszyć się plamami barw za oknem.No i nadal jest szansa, że część upcham jeszcze w domu, by przezimować. Oleander, bugenwilla, oliwka, laur - już dawno są wewnątrz. Ale z pelargoniami się ociągam, bo szukam dla nich miejscówki. Nie mówiąc o rozmiarach plektrantusa. Na razie nie mam na niego pomysłu, ale żal kilkuletniego krzaczora. 
Co prawda, wiele liści winobluszczu, głogu, róż czy chmielu już dawno porwał wiatr, albo strząsnął tylko, dając mi pracę. Ale niektóre rośliny wciąż prezentują się pięknie. Modrzew prawie świeci w mroczne dni, tak samo, jak złote brzozy. Dzisiaj wyskoczyłam na moment, by wziąć do domu begonię stale kwitnącą, bo jest pyszną, lekko kwaśną dekoracją jedzenia. I choć padał deszcz, obserwowałam z bliska cuda i dziwy natury.


Rozchodnik, niczym kameleon, przebarwił się ze srebrnego w różowoczerwony. I wciąż kwitnie. 


Róża walczy z czasem, by się rozwinąć przed zimą. I nic sobie nie robi z biegających po niej mszyc...

Pelargonia jeszcze w formie, choć inne krzaczki już sobie kwitnienie odpuściły.

Uczep nie jest już bardzo okazały, ale pojedyncze kwiaty wciąż lśnią.

Stokrotka afrykańska cieszy oczy od lata. Chcą ją ocalić i przetrzymać pod dachem do wiosny.

Drugą zimę w mieszkaniu zamierzam przetrzymać również psiankę jaśminową. Na razie wciąż na zewnątrz i wciąż w kwiatach, choć pędy już łyse.

A to chyba już pożegnalny kwiat begonii bulwiastej przed snem zimowym.


Moje kochane złote brzozy pięknie szumią na wietrze. A tuż obok wierzba, którą hoduję od gałązek znalezionych na trawniku.

Modrzew prawie świeci w pochmurny dzień.

A to gigantyczny plektrantus.Nie wiem, czy zdołam go przechować do przyszłego sezonu.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz